Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
Zanim dotrzemy do kościoła z naszą piątką, a obecnie właściwie już szóstką dzieci, musimy co niedziela pokonać pole minowe porannych obowiązków. Głowa nieraz paruje, ale kiedy już wejdziemy do świątyni, dzieją się we mnie prawdziwe duchowe cuda.
Niedzielny poranek
Pobudkę wyznacza nam Oliwia, która jako pierwsza otwiera oczy jednocześnie upominając się o śniadanie. Niedzielny poranek, jako jedyny w tygodniu, spędzamy w komplecie i jest jedyną okazją, by Andrzej zaprezentował nam swój warsztat kulinarny. On przygotowuje śniadanie, a ja rosół (jak pewnie w większości polskich domów), a tło stanowią nasze pogaduchy popijane kawką.
Po śniadaniu mój mąż ogarnia siebie, a ja komplety ubrań dla maluchów, licząc, iż dwie nastoletnie kreacje nie podlegają już mojej jurysdykcji. Jednak już po chwili słyszę „Mamo, gdzie moje spodnie?”, „Mamuś, masz dla mnie jakieś skarpetki?” lub „Kochanie, przelecisz mi koszulę żelazkiem?”. Zatem mój zakres obowiązków momentalnie się poszerza.
Niedzielny „look”
Jeśli ktoś myśli, że nie ma nic skomplikowanego w ubieraniu dzieci, ten z pewnością nigdy nie ubierał trzylatki. Założenie bluzki czy sukienki poprzedza dyskusja nad zasadnością mojego wyboru, gdyż w danej chwili Olcia preferuje kolor różowy, a nie błękitny lub nie ma ochoty wkładać skarpet, bo według jej stóp jest okropnie gorąco.
A gdy już kreacja zgadza się z oczekiwaniami małej damy, następuje czas wyznaczania odpowiedniej kolejności ubierania się. Jeśli pierwszy podchodzi Miłek po swój strój, szybko podbiega Oliwia wpychając się w kolejkę. Jednak jej chęć współpracy oddala się wraz z odchodzącym bratem. Moment ten urozmaicają nam przepychanki, ucieczki i wygłupy. Zerkając na zegarek, liczę cichutko do dziesięciu i próbuję oddychać głęboko, jednocześnie starając się zlokalizować mojego męża, który na ogół właśnie w takiej chwili musi wpiąć lub wypiąć foteliki, zajrzeć na chwilkę do garażu lub po prostu pograć na gitarze.
Na szczęście jakaś cząstka Andrzeja odpowiedzialna za empatię lub współczucie, gdy już słyszy moje głośne odliczanie, każe mu ruszyć z odsieczą i włączyć się do “zabawy”.
Odseparowujemy maluchy od siebie i każdy ubiera swój “przydział”. Zostają już tylko fryzury – wyczesane z nocnych kołtunów i resztek śniadania zagubionych we włosach.
Pracę stylistyczną uważam za zakończoną, gdy moje pociechy, stając przed lustrem, stwierdzają: „Wow, wyglądamy jak bogate dzieci”. Skąd taki wyznacznik? Nie wiem, ale grunt, że są gotowe.
Odliczanie do niedzielnej mszy
Powyższe zabiegi są dość wycieńczające, więc przed wyjściem trzeba jeszcze się posilić. Inaczej wizja słuchania „głodny jestem”, zamiast kazania księdza, jest wielce prawdopodobna. Potrawę trzeba wybrać racjonalnie. Niewłaściwy wybór skutkować może powtórką całego procesu ubierania. Nie wchodzi w grę nic, czego nie da się zaprać chusteczkami nawilżanymi. (Swoją drogą, ten, kto je wynalazł, zasługuje na Nagrodę Nobla).
Szybki podgląd zegarka. No dobrze, jeszcze mamy dziesięć minut do wyjścia. Każdy ma za zadanie ogarnąć swoje obuwie. Najlepiej, aby prawy but pasował do lewego, bo to już nie skarpety, które można zamaskować.
A ja w tym czasie spokojnie (tak, w całe 10 minut) mogę wyszykować siebie. Dwuminutowy makijaż to moja specjalność. Zza zamkniętych drzwi „odbitej” nastoletnim córkom łazienki słyszę tylko dyskusje, kto gdzie będzie siedział w samochodzie. I wiem, że róż nie będzie mi już potrzebny, bo rosnące ciśnienie zadba o dość wyraźny koloryt na mojej twarzy. Czuję, że jestem już bliziutko granicy, za którą zmieniam się w Hulka.
Sens niedzielnej mszy
W drodze do kościoła za każdym razem zastanawiam się, jaki sens ma msza w takim nastroju. Jak przeżywać Eucharystię, gdy czuję się jak po emocjonalnym maratonie?
I co niedziela ten sam cud. Z chwilą dotarcia do świątyni czuję niesamowity spokój. Wszystkie negatywne emocje zostają przed drzwiami kościoła. Chciałabym napisać, że i dzieci ogarnia taki spokój… ale nie mogę. To, co potrafią wyczyniać podczas mszy, to oddzielny temat. Jednak liczenie do dziesięciu w kościele nie jest mi już potrzebne. Wygląda na to, że Bóg liczy za mnie.