Przejdź do treści

Adoptowali trójkę dzieci. “To mnie nauczyło zaufania Bożym planom”

← Wróć do artykułów

Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów

Bernadetta Franek jest żoną, mamą adopcyjną trójki dzieci, filologiem angielskim. (Na naszym portalu mogliście ją już spotkać w czasie Adwentu i naszych rekolekcji). Na Instagramie dzieli się codziennością dużej rodziny i łamie stereotypy dotyczące adopcji. W rozmowie z Siewcą opowiada m.in. dlaczego adopcja to droga dla ryzykantów, na jakie próby wystawiła jej małżeństwo niepłodność oraz jak zmieniła się jej wiara i postrzeganie kobiecości.

Adopcja – nie wiesz, co cię czeka

Anna Gębalska-Berekets: Czy adopcja to taka droga dla ryzykantów?

Bernadetta Franek: Tak. Często rodzice adopcyjni nie wiedzą zbyt wiele o rodzinie biologicznej dziecka, o chorobach genetycznych, o tym, w jakich warunkach się wychowywało, jak przebiegała ciąża… Jako mama adopcyjna mam ograniczony wpływ na to, jakie to moje dziecko będzie, jaki ma charakter, temperament. Nie wiem, na ile będę w stanie małego człowieka ukształtować, chociażby według wartości, jakie wyznaję. To wszystko okazuje się z czasem.

W waszym przypadku droga do adopcji zaczęła się od wyboru.

Tak, to jest w ogóle bardzo ciekawy wątek. Byliśmy na weekendowym kursie przedmałżeńskim i podczas pracy w parach padło pytanie: „Co byście zrobili, gdybyście nie mogli mieć dzieci biologicznych?”.

Jaka była odpowiedź?

Odpowiedzieliśmy, że zdecydowalibyśmy się na adopcję. Nie wiedzieliśmy w tamtym momencie, że kiedykolwiek staniemy przed takim wyborem.

Fot. archiwum prywatne

„Nie zwątpiliśmy nigdy w dobroć Boga”

Podczas walki z niepłodnością w małżeństwie pojawiają się trudne emocje. Jak było u was?

Zaczęliśmy się starać z mężem o dziecko mniej więcej dwa lata po ślubie. Po kilku miesiącach nieudanych prób doszliśmy do wniosku, że przecież czasami do poczęcia dochodzi szybciej, innym razem trzeba poczekać. Po przeprowadzonych badaniach okazało się jednak, że i u mnie, i u męża jest problem z płodnością. Pojawiły się pytania do Pana Boga: „Dlaczego nas tym dotykasz?”. Zupełnie nie mogliśmy zrozumieć tej sytuacji. Był płacz i wątpliwości. Jako małżeństwo staliśmy jednak po jednej stronie barykady i nie obwinialiśmy się wzajemnie. Chociaż dla wielu par niepłodność jest tak dużą tragedią, że małżonkowie potrafią wyrzucać sobie różne rzeczy i mają spore problemy w relacji.

Wasza wiara została wystawiona na próbę?

Tak, ale nie zwątpiliśmy nigdy w dobroć Boga. Nie było w nas buntu ani gniewu. Bardziej towarzyszyły nam pytania: „dlaczego?”. Po pierwsze: dlaczego nas to spotkało? Przecież od zawsze Bóg był obecny w naszym życiu. Ja jestem katoliczką od urodzenia, mąż nawrócił się jako nastolatek. Udzielaliśmy się w duszpasterstwie akademickim, ja dodatkowo w oazie. 

Po pewnym czasie pytanie “dlaczego?”, zamieniło się w „po co?”. Zdaliśmy sobie sprawę, że to nie jest dla nas żadna kara, ale Boska perspektywa na życie.

Pamiętasz ten przełomowy moment?

Mieliśmy taką szczególną łaskę, że na tamtym etapie życia kolegowaliśmy się z parą, która starała się o adopcję. Mogliśmy obserwować ich decyzje. Oni zaś relacjonowali nam poszczególne etapy kursu adopcyjnego, tych wszystkich przygotowań. Tłumaczyli aspekty prawne. Stwierdziliśmy wtedy, że kończymy leczenie, bo mamy tego dość. Zdecydowaliśmy, że zadzwonimy do ośrodka i zapytamy o kurs adopcyjny. Poczuliśmy, że Bóg ma dla nas jakiś plan, którego do tej pory nie potrafiliśmy odkryć.

Był nawet taki moment, kiedy mąż rozważał procedurę in vitro. Kwalifikowaliśmy się nawet na jakieś dofinansowanie z budżetu państwa. Ja jednak już wtedy wiedziałam, że to rozwiązanie zupełnie mi nie odpowiada. Odrzuciłam taką możliwość, bo nie jest zgodna z katolicką moralnością. Krzysztof w głębi serca też czuł podobnie, bo uszanował moją decyzję. Podstawą naszej decyzji była wierność Bogu i Jego przykazaniom oraz wiara w to, że On jest dobry i ma plan dla każdego człowieka.

Łucja – nasze pierwsze dziecko

Pierwsza do waszego domu trafiła Łucja.

Pierwszy telefon z ośrodka w sprawie Łucji dostałam zaledwie półtora miesiąca po tym, jak otrzymałam awans w pracy. Zostałam wtedy kierownikiem działu.

Pan Bóg to jednak ma poczucie humoru!

Pani poinformowała mnie, że jak dobrze pójdzie, to za dwa, trzy tygodnie będę mamą. Dla mnie to były bardzo duże emocje. Szef mnie uspokajał, obiecał, że załatwi zastępstwo, żebym tylko się nie przejmowała. Pojechaliśmy więc na spotkanie cali tacy rozedrgani. Łucja miała wtedy 2,5 miesiąca i przebywała w rodzinie zastępczej. Musieliśmy czekać na decyzję sądu i zakończenie wszystkich procedur. Aż w końcu nadszedł upragniony dzień. Zabraliśmy córeczkę do domu tuż przed świętami Bożego Narodzenia.

To musiało być wyzwanie!

Zostałam mamą bez uczęszczania na zajęcia w szkole rodzenia i to już jest wyzwanie. Musiałam się nauczyć dziecka, tego, w jakich sytuacjach płacze i co przez to chce mi zakomunikować. W zależności od etapu sprawy adopcyjnej w sądzie, trudnością były wizyty lekarskie, szczepienia. Jeździliśmy z Łucją do innego miasta. Dopiero po jakimś czasie mogliśmy przenieść dokumentację medyczną do naszej przychodni. Pozostałe sprawy szły raczej gładko – tak to oceniam z perspektywy czasu. 

Wyzwaniem było zorganizowanie całej wyprawki. Nie mieliśmy ani łóżeczka, ani innych rzeczy dla malucha. Nasi znajomi ze wspólnoty niesamowicie odpowiedzieli na naszą prośbę. Znalazły się ciuszki, dwa foteliki do samochodu. Odebraliśmy to jako znak od Pana Boga, że On ogarnia wszystko to, czego my nie możemy i On nas doskonale zna.

Fot. archiwum prywatne

„Zostawiam przyszłość Bogu” 

Nie miałaś żadnego doświadczenia z małymi dziećmi.

Bałam się, że sobie nie poradzę, że źle złapię maleństwo, nie będę w stanie jej utrzymać. Pamiętam, jak pierwszy raz wzięłam ją na ręce. To było niesamowite uczucie. Podeszłam do jej łóżeczka, wyciągnęłam rękę i powiedziałam: „Hej, jestem twoją nową, adopcyjną mamą. Miło mi cię poznać”. To był początek naszej relacji. 

Więź z dzieckiem adoptowanym buduje się w różny sposób, w zależności od tego, kiedy dziecko pojawia się w domu. Aby powstała więź, trzeba się nastawić na jej naturalne budowanie. W przypadku Łucji dopiero po trzech tygodniach coś się we mnie „przestawiło” i poczułam, że jestem jej mamą. Nie miałam przecież tych dziewięciu miesięcy na nawiązanie więzi, jak kobieta w ciąży. Relacje buduje się także podczas codziennych, naturalnych czynności – przy karmieniu, pielęgnowaniu, zabawie, podczas wspólnych spacerów.

Czy kiedy pojawili się Hubert i Michał, było już łatwiej?

Owszem, z każdym kolejnym dzieckiem łapałam ten kontakt szybciej i łatwiej stawałam się z nimi związana.

Rozmawiasz z dziećmi na temat adopcji?

Ośrodek w czasie kursu uczy nas, aby od początku rozmawiać o tym z dzieckiem. Dzieci powinny mieć możliwość oswojenia się z tym faktem i z tym, że jest to forma rodzicielstwa. Pamiętam, gdy Łucja i Hubert byli mali i zasypiali w swoich łóżeczkach. Ja siadałam z nimi i opowiadałam im bajki. Wyjaśniałam, że dawno, dawno temu urodziła się dziewczynka i chłopczyk, których rodzice nie mogli się nimi zająć i dlatego zdecydowali, że oddadzą dzieci do adopcji. W tym samym czasie Benia i Krzysiek bardzo chcieli mieć dzieci, ale nie mogli. Spotkali więc Łucję i Huberta i się w nich zakochali (uśmiech).

Pamiętam też, jak Łucja miała zadanie w przedszkolu, żeby narysować drzewo genealogiczne swojej rodziny. Przykleiła na plakacie zdjęcia członków naszej rodziny, a potem narysowała także biologicznych rodziców, tak jak ich sobie wyobrażała. Mówimy naszym dzieciom, że mają swoich rodziców biologicznych, dwie mamy i dwóch tatusiów. O adopcji rozmawiamy już także z naszym najmłodszym synkiem, Michałem. 

Zapewne przyjdzie taki czas, że będą się chcieli od was dowiedzieć czegoś więcej, być może odszukać swoich rodziców biologicznych oraz rodzeństwo. Co wtedy?

Mimo, że wiem, że będzie kierowała nimi naturalna ciekawość, to podejrzewam, że nie będzie to dla nas łatwe i na razie nie mam opracowanej strategii. Zostawiam jednak przyszłość Bogu. Kocham swoje dzieci, chcę je dobrze wychować. Kiedy widzimy jakąś mamę w ciąży, to tłumaczę im, że można dziecko urodzić, ale można je też adoptować. One to przyjmują jako taki naturalny stan rzeczy. Nie drążą tego tematu.

Fot. archiwum prywatne

Adopcja nauczyła mnie otwartości na nieprzewidywalne

Adopcja zmieniła twoją wiarę?

Od momentu adopcji naszych dzieci widzę, jak moja wiara przeszła ewolucję.

To znaczy?

Adopcja nauczyła mnie zaufania w Boży plan oraz że nawet jeśli On dopuszcza trudności, to chce, aby we współpracy z Jego łaską powstało coś lepszego. Adopcja była początkiem patrzenia w zupełnie inny sposób na kwestię wiary – z większą dojrzałością.

Jak macierzyństwo zmieniło ciebie jako kobietę?

Totalnie przewartościowało sporo rzeczy. Bardziej pracuję nad swoimi słabościami. Nauczyłam się odpuszczać wiele spraw. Zanim zostałam mamą, spisywałam często taką listę rzeczy do zrobienia. Punkt po punkcie pilnowałam, aby to wszystko wykonać. Ale jak przyszły dzieci, to okazało się, że nie wszystko jest możliwe do zrobienia. Część rzeczy musiałam przenosić na kolejne dni. Zaczęłam więc zupełnie inaczej planować. Robiłam minimum i zaczęłam zostawiać czas na sytuacje nieprzewidywalne, których przy dzieciach nie brakuje. Trzeba być na to gotowym.

Jak adopcja wpłynęła na waszą relację małżeńską?

Ogromnym wyzwaniem dla nas jest spędzenie razem czasu bez zmęczenia. Cieszymy się więc, że mamy dziadków we Wrocławiu, którzy raz w tygodniu odbierają starszaków ze szkoły i przedszkola. W mniejszym gronie jest większa szansa na spokojną rozmowę. Mój mąż jest świetnym ojcem i poświęca dzieciom dużo czasu. Lubię patrzeć jak fajnie bawi się z dziećmi, jak rozwinął się jako człowiek, jako mężczyzna. 

Uwielbiamy planować wspólne, rodzinne aktywności. Jeśli któreś z nas jest zmęczone codziennymi obowiązkami, to drugie stara się odciążyć współmałżonka. Czas we dwoje jest zawsze dobry, bez względu na to, czy idziemy do restauracji, czy planujemy razem obejrzeć film.

Fot. archiwum prywatne

„Bóg dał mi takie dzieci, przy których będę dążyła do świętości”

Mówisz, że Bóg dokładnie wiedział, jakie dzieci ma ci dać, żebyś była święta. Jak to rozumieć?

Nasze dzieci mają swoje temperamenty i charaktery, na które nasze geny nie mają wpływu. Mają swoje słabości, zainteresowania, które nam niekoniecznie mogą się podobać, np. mazanie się w błocie. Obszary, w których się różnimy, to dla mnie przestrzeń do rozwoju duchowego. 

Ćwiczę swoją cierpliwość, a dla mnie to bardzo dotkliwe, bo jestem cholerykiem. Pracuję nad łagodnością i wybieraniem właściwych priorytetów. Czasami zdarza mi się zareagować irytacją i gniewem, ale to moje macierzyństwo kształtuje mnie i daje duże pole do ćwiczenia w cnotach. Dlatego Bóg dał mi takie dzieci, przy których będę dążyła do świętości, współpracując przy tym z łaską.

Wraz z mężem prowadzicie rekolekcje „Powołani do niepłodności”. Na czym one polegają?

Rekolekcje zrodziły się z takiej oddolnej potrzeby. Kiedy mieliśmy już Łucję, mój mąż zapytał ks. Gabriela Pisarka, sercanina z Kluczborka, czy w ich domu rekolekcyjnym są organizowane spotkania dla małżeństw zmagających się z niepłodnością. Ojciec odpowiedział, że nie ma nic takiego, ale zdecydował, abyśmy coś z tym zrobili. I tak staliśmy się organizatorami rekolekcji.

To spotkania weekendowe?

Tak. Przyjeżdżają do nas małżeństwa z całej Polski. Fundamentami rekolekcji jest modlitwa, Msza święta i relacja z Panem Bogiem. Filary to nasze świadectwo, konferencje księży i dialogi małżonków w oparciu o przygotowane przez nas materiały. Małżeństwa próbują sobie odpowiedzieć na pytanie, po co Bóg daje im tę niepłodność i do czego ich zaprasza.

To reklama adopcji?

Nikogo do niczego nie namawiamy. Opowiadamy o tym, jak my przez to przechodziliśmy, dzielimy się naszym doświadczeniem. Pokazujemy, że adopcja może być drogą rodzicielstwa. Być może ktoś doświadczy niepłodności przez jakiś czas i być może jest to szansa na to, aby przeżyć macierzyństwo i ojcostwo w inny sposób, np. decydując się na służbę komuś – wspólnocie, dalszej rodzinie… Zadajemy różne pytania, rozmawiamy o różnych aspektach. 

Ludzie odnajdują swoje historie w naszym świadectwie, chcą się dzielić swoimi przeżyciami, otwierają się na nadzieję, że Bóg z ich trudnej sytuacji może wyciągnąć jakieś dobro.

Zastanawiasz się, co dalej?

Jakiś czas temu zawarłam taką umowę z Panem Bogiem: jeśli chcesz dla nas czwarte dziecko, to już naturalnie (uśmiech). To taka humorystyczna wersja przyszłości. Jest też poważna.

Czwarta adopcja?

Tego nie planujemy. Życie z naszą trójką już jest pełne wyzwań. Natomiast wiem, że Pan Bóg potrafi zmieniać serca i jestem otwarta na Jego wolę. Idę z Nim i czekam, aż On pokaże mi zupełnie inną perspektywę – taką, której nawet teraz się nie spodziewam.

Zdjęcie główne: Anastazja Bakka

Czy wiedziałeś, że…

Zobacz także