Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
Za każdym razem na ten film bilety kupowałem już 9 miesięcy wcześniej. Żadne okulary 3D ani dodatkowe efekty w kinie nie dałyby mi takich przeżyć. To były filmy, po których nie wyszedłem. One sprawiły, że zrozumiałem i pokochałem jeszcze mocniej.
Prolog czyli napisy początkowe
Dlaczego poród nazywam filmem? Ktoś mógłby oburzyć się na to porównanie. Jako amatorowi kina, jest mi prościej tak właśnie zobrazować swoje odczucia, szczególnie że każdy nowy film wzbudza we mnie ekscytację, nutkę niepewności i mocne zaangażowanie. Mogę śmiało napisać, że uczestniczyłem w najdoskonalszej trylogii w swoim życiu! A co najważniejsze, byłem u boku żony, do której należała prawie cała realizacja. Scenariusz napisał Bóg.
Część pierwsza – gdzie ten finał?
Kiedy niedługo po ślubie dowiedziałem się od Zuzi, że zostanę tatą, byłem bardzo zaskoczony i przejęty. To jak nowy rozdział – rozpoczęcie jakiejś serii. Na każdą wizytę do ginekologa jeździliśmy wspólnie, lecz sam zwiastun, który ujawnił płeć, dość mocno nas rozczarował. Wtedy bardzo chcieliśmy synka. No nic – bilety kupione, oczekiwaliśmy więc narodzin córeczki.
Jadąc w środku nocy na porodówkę, czułem niepewność. Widziałem ból, który wyraźnie rysował się na twarzy żony i zastanawiałem, ile to wszystko potrwa. Każdy skurcz trzymał w napięciu. To były te niekończące się sceny, które zbliżały nas do punktu kulminacyjnego. Kiedy zapis na KTG malał, nabieraliśmy powietrza do kolejnego wzrostu, a między oddechami poprawialiśmy sobie humor wyobrażeniami o córce i o tym, że już niedługo będzie leżała w przygotowanym obok łóżeczku.
To była zimowa noc. Na dworze panowała ciemność, a w sali porodowej, niczym w tej kinowej, światła były przygaszone. Zamiast coli, dawałem Zuzi wodę do popicia, a popcorn stanowiły na szybko kupione wafle ryżowe. Starałem się w tamtej chwili być najlepszym oparciem, więc poza romantycznym trzymaniem za rękę (tyle, że z trochę większym naciskiem dłoni żony na moją), masowałem jej krzyż oraz polewałem go ciepłą wodą z prysznica. Cała akcja rozkręcała się dość powoli. Co więcej, w pewnej chwili nawet przymknęło mi się oko na kanapie obok łóżka żony. Ona też miała czas na krótką drzemkę.
Potem poród nabrał tempa. Wyszedłem na chwilę akurat w najmniej oczekiwanym momencie. Zuzi odeszły wody i nie miała jak wezwać położnej. Zaczęły się mocniejsze skurcze i ból. Po godzinie i prośbie o środki przeciwbólowe, dostała w kroplówce oksytocynę i w ciągu następnej godziny, po wyczerpującej, ale harmonijnej współpracy z personelem, na świecie przywitaliśmy maleńką Idusię. Czy ta część mnie wzruszyła? Aż za bardzo, ale morze łez wylewaliśmy dopiero w domowym zaciszu.
Część druga – wszystko tak samo… do czasu
W sequelach jest zwykle tak, że skoro za pierwszym razem sprawdził się schemat filmu, to reżyser – z pewnością siebie i większym rozmachem budżetowym – celuje w to samo. Podobnie i ja… wierzyłem, że drugi poród mnie nie zaskoczy. Tym razem trailer obejrzałem w innych warunkach. Z powodu covidowych ograniczeń żona przyniosła nagranie z USG do domu i oznajmiła, że pod sercem ponownie nosi dziewczynkę. Tym razem cieszyliśmy się, wręcz śmialiśmy, że umiemy w dziewczyny i pewnie będzie łatwiej.
W dniu porodu z pewnością siebie wszedłem na izbę przyjęć. Wiedziałem, gdzie po kolei zabiorą żonę i co będzie dalej. Pewność jednak nie odebrała mi tej nutki przejęcia i ekscytacji, bo choć czekałem ponownie na córkę, to wiedziałem, że jest to inny człowiek, inne ciało i inna dusza.
Trafiliśmy na tą samą salę porodową i to samo łóżko. Żona była zadowolona, czuła się pewniej, więc i ja złapałem oddech. Skurcze, jak poprzednio, powoli przybierały na sile. Za oknem było zimowe i ciemne już popołudnie. Akcja dopiero się rozkręcała, a lekarze mówili, że jeszcze wszystko się może cofnąć i uspokoić. Jednak po żonie widziałem, że tak nie będzie.
Między bólem i krokami, które miały przyspieszyć akcję, oglądaliśmy powtórkę sylwestrowego wydania Familiady z żużlowcami. Ponownie woda, prysznic, masowanie pleców i ściskanie mojej dłoni przez Zuzę. Wiedziałem jedno – że tym razem chcę szybciej. Chcę, żeby ta część już dobiegła końca i zabrała ból. Skurcze gwałtownie przybrały na sile, jeszcze 10 minut wcześniej żona z uśmiechem na twarzy pisała życzenia urodzinowe do znajomego księdza, a chwilę potem nie wytrzymywała z rozdzierającego bólu. Gaz rozweselający jeszcze na moment zabrał cierpienie, a już za chwilę na świecie pojawiła się Noemi – cicha i niepłacząca.
Nagła krzątanina i wzywanie pediatry. To były zdecydowanie najdłuższe sekundy dla rodziców. Do końca trzymani w niepewności, w końcu usłyszeliśmy wydany z trudem krzyk. Mała zachłysnęła się wodami, które odeszły już w trakcie ostatniej fazy porodu. Na szczęście końcowo otrzymała maksymalną liczbę punktów w skali Apgar. Potem ponownie mogłem przeciąć pępowinę i przytulić moje dzielne kobiety.
Część trzecia – syn się nie krępował
Domknąłem swoją trylogię. W równym odstępie, po kolejnych dwóch latach, nadszedł czas na trzecią część. Ta może zawsze pójść w dwóch kierunkach. Albo będzie trzeci raz odgrzewanie przysłowiowego kotleta i zmęczenie materiału z brakiem wiary w sukces, albo już same zapowiedzi mogą wskazać nowy horyzont, odświeżenie i ciekawe wątki. Pierwszym zwrotem akcji było USG potwierdzające płeć, tym razem ku naszemu zdziwieniu – męską. Kolejnym – informacja o nowo otwartym szpitalu.
To, co było stałe, to dzień (ponownie sobota) i pora roku (zima), ale tym razem wszystko zaczęło się o poranku. Pojechaliśmy tak naprawdę w nieznane, bo doświadczenie poprzedniego porodu pokazało, co znaczy “plot twist” fabularny. I taki zwrot nastąpił teraz. Akcja przybrała na sile w zawrotnym tempie. Tym razem już tylko łyki wody dawały znikomą ulgę, prysznic bardziej denerwował niż pomagał, a żona ledwo mogła wrócić na łóżko porodowe. Położne nie dowierzały, gdy Zuza stanowczo powiedziała, że poród właściwy się zaczął.
Ból był tak przeszywający, że żona nie pamiętała o prawidłowym oddychaniu. Bałem się o nią. Wiedziałem, że daje z siebie wszystko, choć nie była w stanie współpracować z położną. W końcu po bardzo szybkiej akcji ujrzałem syna. Dał popalić na starcie swojej mamie. Wagowo i wzrostowo znacznie prześcignął swoje siostry. Nie krępował się też z porządnym okrzykiem. Przeciąłem, co trzeba, i mogłem po raz trzeci uronić łzę.
Epilog – ocena końcowa
W każdej części trylogii motywem przewodnim był oczywiście poród naszych dzieci. Za pierwszym razem chłonąłem każdy moment i słuchałem każdego polecenia lekarzy i żony, żeby jak najlepiej spełnić swoją rolę. Wiedzieliśmy, że ten poród nie będzie ostatnim. Drugi wydawał mi się pewniakiem, a niespodziewany rozwój akcji zachwiał moją stabilność. Kolejna ciąża dostarczyła nowych emocji na samym starcie, a poród zaburzył obraz poprzednich. Ocena końcowa trylogii? Wszystkie części, a zwłaszcza ich główna bohaterka, zasługują na mocne 10/10.