Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
W jednym z ostatnich artykułów pisałam o tym, że niepłodność wiąże się z żałobą. To mi dziś podpowiada, jak powinnam rozmawiać z parami, które cierpią nie mogąc mieć biologicznych dzieci. Ale nie wiedziałam tego zawsze, a bardzo dużo w tej materii uświadomiła mi praca w poradni przedmałżeńskiej.
Forma spotkań – do zmiany
Jako doradca rodzinny prowadzę m.in. spotkania w poradni przedmałżeńskiej. Próbuję w ich trakcie pokazać narzeczonym, jakie dobrodziejstwa płyną ze stosowania naturalnych metod rozpoznawania płodności. Podczas jednego z ostatnich takich spotkań jak zwykle było mnóstwo pytań. Nie. Nie o samą metodę. Tak dobrze nie jest. Z tą parą widziałam się po raz drugi, a pytania dotyczyły tego, jak by tu uniknąć naszego trzeciego czyli ostatniego spotkania. Jak się z tego wykręcić?
Jestem zdania, że skoro coś jest obowiązkowe, to nie ma zmiłuj i trzeba te spotkania odbyć. Natomiast zdaję sobie sprawę, że ich forma powinna być zmieniona. Bardziej otwarta na narzeczonych i na ich indywidualną sytuację.
Ich historia ścięła mnie z nóg…
I właśnie wtedy, gdy naszła mnie taka refleksja, po kilku próbach “wyłudzenia” zwolnienia z zajęć, podeszła do mnie kolejna para. Uśmiechnięci, radośni i bardzo szczerzy. Nie owijali w bawełnę. Od razu przeszli do rzeczy: “Czy mogłaby nam pani podpisać wszystkie trzy spotkania, zamiast tych dwóch, które właśnie się skończyły? Jesteśmy bezpłodni i wiemy o tym od trzech lat. Nie mam macicy i nigdy w naturalny sposób nie będę miała dzieci. Jesteśmy po terapiach u psychologa. Sama jestem psychologiem. Wszystkie rozmowy na ten temat mamy za sobą. Przygotowujemy się do adopcji”.
Cóż miałam na to powiedzieć? Oczywiście podpisałam im uczestnictwo w trzecim spotkaniu. Kłamali? Nie sądzę. Nie opowiem wam ze szczegółami, o czym jeszcze rozmawialiśmy, żeby nie zdradzać tajemnicy. Nie miałam podstaw, żeby im nie wierzyć. Widziałam, że tę kobietę wiele kosztowało, by powiedzieć o swoim problemie komuś obcemu, ale widziałam też, jak wiele pracy włożyli w to, by pogodzić się z rzeczywistością.
Nie byłam z nimi na początku diagnozy, nie byłam z nimi w całym procesie godzenia się z tak trudną wiadomością. Byłam na samym końcu. Ale jedno, co uderza mnie w tym wszystkim i co podkreślają bardzo często małżeństwa czy narzeczeni niepłodni lub bezpłodni, to że ludzie nie chcą z nimi o tym rozmawiać. Bo właśnie to było moim doświadczeniem w tej sytuacji: oni po przejściu wszystkich etapów żałoby, a ja w strachu przed rozmową z nimi.
Usprawiedliwienie jest słuszne, bo co powiedzieć na tak dramatyczną informację, która mnie prawie ścięła z nóg? Odnieść się do niej? Zapytać o plany na życie w tej sytuacji? Rada jest jedna. Po prostu ich wysłuchać. Oni wcale nie oczekują wyłącznie „ojojania”, jak to się teraz czasem określa. Oni potrzebują, by z nimi być.
Diagnoza niepłodności – telefon nagle milknie…
Tak jest z każdym małżeństwem, które zgłasza się do mnie z problemem niepłodności. Czasem jest to początek ich drogi, czasem zamknięcie rozdziału pod tytułem „staranie się o dziecko”. I wszyscy, absolutnie wszyscy, podkreślają jedno. Kiedy dostają diagnozę i świat wali im się na głowy, wtedy większość znajomych znika z ich życia. Przestają dzwonić, odwiedzać, zapraszać na imprezy. Czego się boją? Boją się pochwalić swoim dzieckiem, dwiema kreskami na teście ciążowym, boją się zapytać o rokowania, boją się nawet spotkać na kawie, by zwyczajnie porozmawiać o wszystkim i o niczym.
To strach sprawia, że uciekają od problemów. Nie swoich, ale czyichś. Jakby to była choroba zakaźna. Tak to odbierają pary niepłodne. Czują się trochę jak trędowaci. Nagle odległość, na którą ktoś się do nich zbliża, robi się dramatycznie duża, by w końcu przesunąć się tak daleko, by już nie było nikogo widać.
Po prostu jestem
Zgoda. Czasem małżeństwa niepłodne same dają nam znaki, by z nimi nie rozmawiać. Musimy to uszanować. Ale jeśli nie spróbujemy się zbliżyć, po prostu z nimi być, to się nie dowiemy, czy chcą rozmawiać o swoich problemach, czy nie. Najwyżej powiedzą: “To jest dla mnie za trudne. Nie mogę jeszcze o tym rozmawiać. Za dużo mnie to kosztuje. Z czasem może się coś zmieni”.
Te wszystkie małżeństwa przychodzą do instruktora, by nie tylko nauczyć się obserwacji cyklu, by móc rozpocząć leczenie pod okiem specjalisty. Oni chcą też normalnie porozmawiać z kimś, kto nie ucieknie, kto wysłucha ich bólu. Może razem z nimi popłacze (oj, bardzo często zdarzało mi się płakać z “moimi” małżeństwami), może podpowie, co jeszcze mogą zrobić, da namiar na psychologa pracującego z takimi parami. Oni chcą normalnie żyć. To jest proces i potrzebują nas, żeby go przejść.
Praca z małżeństwami niepłodnymi otworzyła mnie na zmagania z poważnymi trudnościami i wyzwaniami. Nie wchodzę z butami w ich życie, ale daję znać, że jestem, że chętnie wysłucham, że pomogę, jeśli będę potrafiła. Nie narzucam się, ale daję też jasny komunikat: “jestem”. I kiedy już zostanę wpuszczona do tego świata, to staram się poruszać delikatnie i z wyczuciem. Obserwuję, słucham i odpowiadam na pytania.
Nie można się bać!
Może to nie ta sama sytuacja, ale po tragicznej śmierci synka naszych najbliższych przyjaciół przez chwilę wahałam się, czy do nich jechać. Mówiłam sobie, że może to jest zbyt mocne ingerowanie w intymność tej tragedii. Ale zadałam sobie też pytanie: Co zrobiliby oni, gdyby ta tragedia zdarzyła się nam? Odpowiedź była jasna – przyjechaliby natychmiast, by nas wesprzeć. Pojechałam i nie żałuję tej decyzji. Nie musiałam nic mówić. To oni byli „reżyserami” tego spotkania.
Nikt mnie wcześniej tak mocno nie przytulał. Jakby świat miał się skończyć. Jakby od tego uścisku zależało całe życie. I nic nie mówiliśmy. Nie trzeba było. Tylko prośba: “Chcemy, by przyjechał ksiądz”. Mogłam działać, być pomocną choć przez chwilę. Kolejne tygodnie i miesiące to były pytania, czego oni sobie życzą, wyczuwanie ich nastrojów, wspieranie ich słowem i obecnością.
Wiele osób modliło się za wstawiennictwem ich zmarłego synka o pomoc w różnych trudnych sytuacjach i Pan Bóg działał cuda. Świadectwa ludzi, którzy doświadczyli tego wstawiennictwa, były dla naszych przyjaciół dużym wsparciem.
Duch Święty pomoże – gwarantuję
Tak jest z każdym trudnym doświadczeniem. Również z kontaktami z małżeństwami niepłodnymi. Nie zastanawiajmy się, czy ich odwiedzić, czy zaprosić do siebie (bo np. mamy dzieci, a oni nie i mogłoby im być przykro). Po prostu róbmy to. Warto prosić Ducha Świętego o dary, by móc powiedzieć czy zrobić coś, na co ci małżonkowie być może długo czekają. Sama zawsze proszę Boga o wsparcie przed spotkaniem z niepłodnym małżeństwem, które On do mnie przyprowadza. I wiem, że za każdym razem to wsparcie przyjdzie.
Jeśli są wokół was niepłodne pary, to nie unikajcie kontaktu z nimi. Niech wiedzą, że was mają i że w razie potrzeby mogą się komuś wygadać, zwierzyć, wypłakać. Niech wiedzą, że mogą się też cieszyć waszym szczęściem. Duch Święty podpowie wam, co macie robić i mówić. Dajcie się prowadzić. Odwagi!