Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
Każdy z nas wchodzi w małżeństwo z całą swoją przeszłością – taki truizm. Ale chyba nie zawsze wyciągamy z niego konsekwencje. Jak ogon ciągną się za nami nasze doświadczenia, przeżycia, poglądy wyniesione z domu. Jeżeli będziemy się na tym poziomie drastycznie różnić w związku, a nie będziemy umieli nazwać po imieniu naszego „katalogu rozbieżności”, to nieszczęście gotowe. Osoby z dłuższym stażem w małżeństwie wiedzą doskonale, że iskrą może być wszystko – najdrobniejszy nieraz banał jak niedomyte talerze czy zbyt głośno zamykane drzwi…
Moja racja jest racjonalniejsza!
Mówi się, że przyzwyczajenie jest drugą naturą. Przyzwyczajenia wyniesione z domu rodzinnego wydają się szczególnie mocno zakorzenione, bo przez lata były nie tylko naszym własnym odruchem, ale uczestniczyliśmy w nich wspólnotowo. Były dla nas jak powietrze. Jedni traktują przestrzeń domową jako miejsce, o które szczególnie się dba, inni wolą ten rodzaj swobody, gdzie nie chucha się na każdy przysłowiowy pyłek. U nas – nie ukrywam – bywa to źródłem napięć, gdyż nie zawsze mam ochotę do wieczora biegać z odkurzaczem. Ale wiem, że moją żonę to irytuje. To jednak „mały pikuś” przy sytuacjach, gdzie mężczyzna był chowany „jak pączek w maśle”, no bo przecież mężczyzna ma zarabiać, a od pracy w domu jest kobieta… A jego żona nie godzi się na rolę, w której musi łączyć pracę zawodową, opiekę nad dziećmi i obowiązki domowe.
Rozmawiać, jak najwięcej rozmawiać
Tych problemów nie da się przeskoczyć bez dojrzałego dialogu. Dojrzałego, to znaczy takiego, w którym zakładam, że druga strona może mieć sporo racji, a ja sam nie wszystko dostrzegam. Dojrzałego, to znaczy wolnego od przerzucania się argumentami. Ale też takiego, który toczy się w atmosferze miłości. „Chcemy razem wspólnego dobra” zamiast „chcę z tej sytuacji jak najwięcej wyrwać dla siebie”. Oczywiście łatwo się pisze i jest to wzorzec, o którym w realnym życiu mogę jedynie pomarzyć. Ale wierzę, że zawsze jest światełko w tunelu.
Przekraczanie siebie
Tak rozumiem przestrzeń wiary: dorastać do własnego człowieczeństwa to nieustannie przekraczać samego siebie. Te najdrobniejsze sytuacje są najtrudniejsze. To takie ziarnka piasku wpadające do buta; niby nic, a uwiera.
To, co często różni nas z żoną, to skala przyzwolenia na zachowania dzieci w domu. Ja jestem zdecydowanie bardziej restrykcyjny – mój pokój to moje miejsce pracy. Zdarzyło mi się wybuchnąć, gdy hałas był powyżej akceptowalnej normy. Teraz coraz częściej staram się wyjść z komunikatem: „W tym momencie nie musicie być cicho”, by w chwilach, gdy ciszy rzeczywiście potrzebuję, rzeczowo i konkretnie o nią poprosić. Ale też dążę do przekazania komunikatu w drugą stronę: to, jak zachowują się domownicy, gdy ja otwarcie mówię o swoich potrzebach, jest wyrazem ich miłości. I jeśli oczekują wyrozumiałości, to i ja mam prawo na nią liczyć.
Wracając do punktu wyjścia: nie tylko my wchodzimy w związek z naszymi historiami. My już piszemy nowe historie kolejnemu pokoleniu. I od nas zależy w dużej mierze, jak to pokolenie – nasze dzieci – będą się realizować kiedyś jako rodzice i małżonkowie.