Kasia mówiła sobie, że jest otwarta na życie, ale nie jest otwarta na stratę kolejnego dziecka. Karol zastanawiał się, czy to jego wina, bo może nie sprawdził się w roli ojca. Katarzyna i Karol Łobodowie są dziś rodzicami piątki dzieci, w tym trójki w niebie, a w rozmowie z Siewcą opowiadają o swojej małżeńskiej relacji i jej dojrzewaniu w doświadczeniach strat dzieci.
Motyle w brzuchu poszły na bok
Joanna i Mirosław Haładyjowie: Dla wielu małżeństw ślub jest swego rodzaju formalnością. Jednak nie w waszym przypadku.
Kasia: Do ślubu podeszliśmy bardzo poważnie. Nie był to tylko pretekst do zorganizowania wesela. Najważniejsze było dla nas, że przyjmiemy sakrament, że staniemy się małżeństwem przed Bogiem i zaczniemy wspólne życie.
Karol: Ślub był dobrze przemyślany w tym sensie, że nasze zauroczenie i motyle w brzuchu zostały wyłączone z tej decyzji. Przegadaliśmy nasze dotychczasowe przeżycia, obawy, marzenia i okazało się, że w sprawach najistotniejszych jesteśmy zgodni lub jesteśmy gotowi poświęcić coś dla drugiego. Przygotowanie do ślubu w czystości i w bliskości z Bogiem poskutkowało realną zmianą naszego życia, kiedy już zostaliśmy połączeni sakramentem.
Czyli wiara musiała być dla was równie ważna przed i po ślubie…
Kasia: Oboje jako nastolatkowie zaczęliśmy się formować we wspólnotach. Poznaliśmy się na rekolekcjach Ruchu Apostolstwa Młodzieży. Teraz, jako rodzina, jesteśmy na Drodze Neokatechumenalnej.
Karol: Tak, przed ślubem i przed poznaniem się wiara była dla nas ważna. I mam wrażenie, że po decyzji o wspólnym tworzeniu rodziny stała się jeszcze istotniejsza.
Najpierw relacja, potem dzieci
Niektórzy małżonkowie odkładają decyzję o potomstwie, inni wręcz przeciwnie. Jak było u was?
Kasia: Cały nasz związek przed ślubem to były dwa miasta i widywanie się tylko w weekendy. Po ślubie potrzebowaliśmy czasu, żeby najpierw w ogóle zostać małżeństwem, zbudować podstawy rodziny zanim pojawią się dzieci. Pierwsze dni po ślubie były dla nas unikatowe, bo widzieliśmy się ze sobą każdego dnia dłużej niż tydzień.
Najpierw dograliśmy się we wzajemnej relacji, a dopiero później uznaliśmy, że jesteśmy gotowi na dziecko – trwało to około 2 lat. W międzyczasie przechodziłam dużo wątpliwości, czy rzeczywiście nadaję się na matkę. Czekając na odpowiedni moment, wiedzieliśmy oczywiście, że nawet jeśli dzieci pojawią się nieoczekiwanie, będziemy je kochać i się z nich cieszyć.
Jakie emocje towarzyszyły wam, gdy dowiedzieliście się, że zostaliście rodzicami?
Kasia: Radość i strach o to, jak sobie poradzimy. Ale bardziej się cieszyliśmy.
Karol: W pierwszym momencie była wielka radość, potem pojawiło się coś w stylu paniki – mnóstwo obaw. Radość jednak wypierała lęk.
„Byłam wściekła na Boga”
Pytamy, bo doświadczyliście najtrudniejszych dla rodziców chwil – tych związanych ze stratą… Wiara była dla was wsparciem w trudnych momentach, czy wręcz przeciwnie?
Kasia: Każdą stratę przeżyliśmy inaczej. O pierwszym dziecku, które się nie urodziło, dowiedzieliśmy się trochę przez przypadek. Zrobiłam test, choć byłam przekonana, że mimo naszej otwartości w tamtym czasie, nie jestem w ciąży. Dwie kreski na teście bardzo mnie zaskoczyły i ucieszyły. Kiedy tydzień później wynik z krwi wyszedł negatywny, byłam mocno zdezorientowana. Lekarz stwierdził, że w ciąży byłam, ale ona bardzo szybko się zakończyła – to bardzo częste. Większość rodziców nawet nie zdąży się dowiedzieć, że taka ciąża się w ogóle wydarzyła. Wtedy byłam wdzięczna Bogu, że w ogóle się o tym dziecku dowiedzieliśmy.
Kiedy sytuacja powtórzyła się niemal identycznie dwa miesiące później, była we mnie już tylko złość. Byłam strasznie wściekła na Boga, że daje nam przechodzić przez coś takiego. Trwało to długo.
Ukojenie dała mi msza, którą nasi przyjaciele odprawili w naszej intencji – nie mieliśmy ciał, więc nie mogliśmy zrobić pogrzebu. Właściwie dopiero po roku od pierwszej straty miałam w sobie więcej pokoju. Wtedy zaszłam w kolejną ciążę. Kiedy na USG okazało się, że są bliźniaki, ale tylko jednemu z nich biło serce, nie wiedziałam, co myśleć. Starałam się modlić o przyjęcie tego, co się stanie, ale tak naprawdę równie gorąco modliłam się: „niech przeżyją oboje”. Nie udało się, młodszy syn ma bliźniaka w niebie. Cała ta ciąża była bardzo trudna psychicznie. Cały czas bałam się o dziecko, mimo że wszystko przebiegało książkowo. Teraz czasem łapię się na tym, że czuję pustkę, bo powinno być ich dwóch.
Przy trzeciej stracie doszłam do wniosku, że Bóg pokaże nam wszystkie dzieci, które są w naszej rodzinie. Gdybym zrobiła testy dzień później, gdybym na USG poszła tydzień później, nie wiedzielibyśmy o nich. Nie wiem, czy to dobrze.
Karol: Pierwsza strata była ciężka i niezrozumiała w kontekście miłości Boga, której nieraz doświadczyłem. Najpierw obwiniałem siebie, potem miałem żal do Boga – bardziej chyba o to, że nie daje mi tego zrozumieć, przez co nie mogę z pokojem tego wydarzenia przyjąć. Podobnie było za drugim razem, z tym że wtedy przypomniałem sobie, że dzieci nie są nasze, tylko Boga. On daje nam je w opiekę również po to, żeby zrozumieć relację Boga Ojca z Synem Bożym i Boga Ojca ze mną. Dziś mam w sobie pokój co do tych sytuacji. A z niego płynie ufność, że tak właśnie miało być – że nie dostanę odpowiedzi teraz.
Czy po pierwszym dziecku pojawiło się w was zwątpienie, że być może nie zostaniecie już rodzicami kolejnych dzieci?
Kasia: Mieliśmy już syna, ale dwie straty w ciągu trzech miesięcy bardzo mocno na mnie wpłynęły. Zastanawiałam się, czy będziemy mieć kolejne dzieci. Jedną kwestią była biologia – czy kolejne ciąże nie skończą się tak samo. Drugą, wbrew pozorom dużo trudniejszą, było to, czy odważę się na kolejną ciążę. Mówiłam wtedy, że jestem otwarta na życie, ale nie jestem otwarta na stratę kolejnego dziecka, a decydując się na poczęcie, musiałam się z tym liczyć. Poszłam na terapię, żeby przepracować te trudności. To bardzo pomogło.
Karol: Zwątpienie pojawiło się bardzo mocno po drugiej stracie. Zastanawianie się, czy to moja wina, czy może Bóg przewidział dla nas tylko jedno dziecko, a może nie sprawdziłem się w roli ojca i to ma jakiś wpływ. Często wracały do mnie słowa ze ślubu o tym, że chcemy z miłością przyjąć potomstwo, którym Bóg nas obdarzy.
Rodzeństwo w niebie – normalka
Możemy powiedzieć, że macie w niebie troje swoich świętych. Czy zwracacie się do nich? Opowiadacie o nich dzieciom?
Kasia: Tak, najczęściej proszę ich, żeby wstawiali się o cierpliwość dla mnie, gdy nie mam siły do ich rodzeństwa. Mówię im, że za nimi tęsknię, że mi ich brakuje i nie mogę się doczekać, kiedy ich poznam.
Nasi synowie mają odpowiednio 3 lata i 8 miesięcy. Dopiero szukamy sposobów, żeby z nimi o tym rozmawiać. Na pewno chcemy, by rodzeństwo w niebie było dla nich czymś normalnym. Nie chcemy przeprowadzać jakiejś wielkiej rozmowy, czekamy aż to wyjdzie naturalnie.
Doczekaliście się dwóch synów. Czym jest dla was rodzicielstwo?
Kasia: Służbą, radością, powołaniem, trudem. To jednocześnie wspaniała i najtrudniejsza przygoda życia. Cieszę się, że jesteśmy w tym razem. Staramy się modlić z dziećmi, dziękować i prosić Boga przy nich, na głos, by wzrastali w poczuciu, że wszystko, co mamy, mamy od Niego.
Karol: Rodzicielstwo uczy mnie umierania dla drugiego, pomaga mi zrozumieć miłość Boga do mnie i wymaga, żebym tę radosną nowinę o Bogu przekazał również dzieciom. Przekazujemy to poprzez wspólną modlitwę i widoczne oznaki naszej małżeńskiej miłości.
Cuda potrafią przesłonić istotę wiary
Dla niektórych wiara musi być podparta cudami. Zwłaszcza gdy pojawiają się problemy i trudności związane z takimi kwestiami jak zdrowie i dzieci. Tymczasem cuda nie zdarzają się często. Jak sobie z tym radziliście?
Kasia: Widzę cuda w małych rzeczach, które niektórzy nazwaliby przypadkami. To, że się poznaliśmy, że zawsze znajdowaliśmy pracę, kiedy to było potrzebne. Nigdy nie potrzebowałam i dalej nie potrzebuję wielkich cudów – ani żeby żyć, ani żeby wierzyć. Nawet w przypadku naszych utraconych dzieci bardziej niż cudów potrzebowałam odpowiedzi i zrozumienia tych sytuacji.
Karol: Moim zdaniem wiara wcale nie musi być podparta cudami (tymi przez wielkie C). Cuda potrafią przesłonić istotę wiary. Codziennie widzę obecność Ojca, Jego troskę o nas. W rzeczach materialnych, w relacjach, w wypełnianiu moich obowiązków. Po jakimś czasie widzę też Jego przeszłe działanie, które nie zawsze mi się podobało, bo burzyło moje ówczesne plany, a On naprowadzał mnie na swoje. Nie nazywam tego cudami, dlatego że wierzę i doświadczam, że Bóg jest najlepszym Tatą na świecie, a ojcowska troska i pomoc jest czymś naturalnym, a nie cudem.