Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
„Moja żona nie odzywa się do mnie trzeci dzień i myśli, że to dla mnie kara”. Uwielbiam opowiadać ten żart podczas konferencji dla małżonków, bo z przymrużeniem oka pokazuje on podejście obojga do kłótni i cichych dni. Oczywiście, jest to tylko dowcip, a nie ogólnie spotykana reguła. Bo na nasze kłótnie i godzenie się wpływ ma wiele czynników. Nie tylko płeć.
„Czy wy, Grzybki, czasem się kłócicie?”
Często otrzymujemy to pytanie – czy to w trakcie rozmów po warsztatach małżeńskich czy też na naszych mediach społecznościowych. Odpowiedź brzmi: oczywiście, że tak. Nie robimy tego podczas konferencji (to byłoby dopiero coś), choć już w domu nam się to zdarza. Ale im dłużej jesteśmy w małżeństwie, tym rzadziej pojawiają się kłótnie, a jeśli są, to z mniejszym ładunkiem emocjonalnym.
W relacji małżeńskiej nie chodzi o to, by się wcale nie kłócić, ale żeby się w czasie kłótni nie ranić. Przy naszej różnicy w temperamentach musieliśmy się… nauczyć kłócić. Na początku nie było łatwo, bo ja się nie odzywałem i chciałem pobyć sam, a moja żona wręcz na odwrót – na gorąco, w silnych emocjach potrafiła powiedzieć o jedno słowo za dużo. To nie ułatwiało nam godzenia się. Oboje chcieliśmy dobrze, ale nie potrafiliśmy się w tym zrozumieć. Nasze reakcje podczas kłótni były całkowicie skrajne.
Gdy zaczynaliśmy poznawać swoje temperamenty, rozmawiać o nich, to zobaczyliśmy, że nie robimy sobie nic umyślnie, ale jest to nasz naturalny sposób reakcji na trudną sytuację. Co ważne, oboje chcieliśmy się zmienić dla siebie. Poznawaliśmy się coraz lepiej i łatwiej było zrozumieć drugą osobę. Nie chcieliśmy zmienić siebie nawzajem, ale zaakceptować naszą inność. Teraz już czasem śmiejemy się z naszych reakcji („co, załączył ci się twój wewnętrzny choleryk?”).
I tu przechodzimy do kolejnego pytania, które często jest nam zadawane.
Czy zdarzają nam się ciche dni?
W odpowiedzi na takie pytanie przytaczamy zwykle naszą słynną już historię o zakupie pierwszej małżeńskiej choinki. Oboje mieliśmy wspaniałe wizje pierwszego drzewka bożonarodzeniowego, ale nie przewidzieliśmy tego, że nasze wyobrażenia mogą się od siebie różnić. Ja pomyślałem praktycznie. Malutkie mieszkanko, więc i choinka powinna być nieduża. Liczy się przede wszystkim symbol, a nie wielkość. Chciałem zrobić żonie niespodziankę i wszystko przygotowałem, gdy ona była w pracy. Postawiłem choinkę na stoliku, udekorowałem ją bombkami i lampkami, przygasiłem światło i czekałem już tylko na powrót żony do domu. Nie mogłem się doczekać jej radości i wychwalenia mnie za to, że tak świetnie sobie poradziłem, no i że przygotowałem taka wspaniałą niespodziankę!
Reakcja przeszła moje oczekiwania. Nie przypuszczałem, że można aż tak ekspresyjnie zareagować na choinkę. Niestety, nie było w tej reakcji krzty radości czy zachwytu. Była ogromna złość, że naszą pierwszą małżeńską choinkę ubrałem sam, bez niej. I w dodatku taką małą. Teraz, przypominając sobie całą tę sytuację, oboje się uśmiechamy i patrzymy na siebie z czułością. Ale wtedy wcale nie było nam do śmiechu. Dobrze, że ta historia wydarzyła się kilka dni przed Wigilią. Zdążyliśmy się pogodzić i wszystko sobie wyjaśnić.
Oboje chcieliśmy dobrze, ale nie porozmawialiśmy wcześniej o naszych oczekiwaniach. A ciche dni pojawiają się wtedy, gdy żadne ze współmałżonków nie chce jako pierwsze wyciągnąć ręki na zgodę („O nie, teraz nie moja kolej”). Sami doświadczamy tego, jak ciężko jest zrezygnować z dumy i pierwszemu wyjść z inicjatywą pogodzenia się, szczególnie gdy czujemy, że to nie my jesteśmy winni. Na tym jednak polega miłość (której człowiek uczy się przez całe życie), że małżeństwo to nie układ partnerski „ile ty mi, tyle samo ja tobie”, ale dar z siebie. Rezygnuję ze swojej racji, pychy czy dumy. Wybaczam jako pierwszy i proszę o wybaczenie. Mogłoby się wydawać, że tracę na tym, że nie forsuję swojej racji, ale tak naprawdę zyskuję dużo więcej, niż satysfakcję z wygranej kłótni. Odczuwam spełnienie, a przede wszystkim rozwijam się w miłości.
Sposoby na uniknięcie cichych dni
Jako mąż z dziesięcioletnim stażem widzę, że to, co najbardziej pomaga mi w niedopuszczaniu do cichych dni w naszej relacji, to przede wszystkim:
- właściwa relacja z Panem Bogiem
Od Niego uczę się wybaczać i kochać, wielokrotnie rezygnować z siebie i starać się służyć mojej żonie. To On mnie uczy tego, że gdy robię coś z miłości, to nie oczekuję niczego w zamian. Kiedy pierwszy wyciągam rękę na zgodę, to nie oczekuję, że następnym razem zrobi to żona.
- coraz głębsza relacja z Isią
Znamy swoje temperamenty, języki miłości, potrzeby, oczekiwania. I to nie jest tak, że praca została już wykonana i nic nie musimy robić. Cały czas dbamy o naszą relację, dużo rozmawiamy, dzielimy się tym, co przeżywamy, co jest dla nas ważne. Nie odkładamy rozmowy, gdy musimy coś wyjaśnić. Mówimy o naszych potrzebach, poświęcamy dużo czasu na randki, dialog małżeński, towarzyszenie sobie w codzienności, poznawanie siebie.
- poczucie humoru
Gdy już „siekiera” wisi w powietrzu, to bardzo często ratuje nas właśnie żart. Głupia mina, zabawny tekst, który od razu przypomina nam śmieszną historię itp. To bardzo szybko rozładowuje wysokie napięcie. Znamy się już bardzo dobrze. Wiemy, co nas śmieszy, mamy ulubiony tekst z kabaretu, który jest jak gaśnica chroniąca przed wybuchem większego pożaru.
Jeszcze będzie pięknie!
Małżeństwo to wspaniała wędrówka i to od nas zależy, jak będzie ona wyglądać. Czy wraz z kolejnym kilometrem w nogach będziemy dla siebie większym wsparciem czy ciężarem? Nauczeni trudnościami, będziemy coraz łatwiej znosić różne przeciwności. Nasz wspólny organizm będzie coraz lepiej przygotowany i dostosowany do wędrówki. A jeśli teraz czujesz, że słabo wam wychodzi wspólne wędrowanie, to nie martw się. Załóż tylko wygodne buty, uśmiechnij się i nie odkładaj zmian. Jeszcze będzie pięknie. Powodzenia!