Przejdź do treści

Dawna mieszkanka Markowej o Ulmach: “To były takie dzieci jak twoje. Co one były winne?”

← Wróć do artykułów

Na cztery dni przed beatyfikacją rodziny Ulmów odwiedziłam naszą znajomą, panią Irenkę. Zapytałam ją o nastrój przed niedzielnym wydarzeniem. Ale starsza pani, będąca już w dziesiątej dekadzie życia, urodzona w Markowej i pamiętająca błogosławioną już rodzinę Ulmów, nie chciała ciągnąć tematu. „To były takie dzieci jak twoje…” – powiedziała tylko, mając zapewne na myśli wiek moich pociech. „Co one były winne?… Gosia, pokaż zdjęcia z wakacji” – zmieniła temat.

Nasza pierwsza beatyfikacja

„To były takie dzieci jak twoje” – to zdanie towarzyszyło mi, gdy pakowaliśmy się w drogę, jechaliśmy ponad cztery godziny do Rzeszowa i gdy już docieraliśmy na markowskie pole. A w szczególności, gdy dzieci, zamiast pięknie uczestniczyć w Eucharystii, podrzucały w górę kulki ze skoszonej trawy czy rozgniatały w rękach grudy ziemi. Ale przecież właśnie ta ziemia była codziennością Ulmów, z której wyrastały plony zwyczajnej świętości.

Obraz pagórków we wrześniowej szacie i błękit bezchmurnego nieba były piękną scenerią dla wynoszenia na ołtarze rolniczej rodziny i podnoszenia ponad tysiące wiernych Chleba Życia. Może właśnie to zestawienie żyznej ziemi i owocującej ofiary tak wpłynęło na nastrój naszego dwuipółletniego syna, że postanowił pobawić się w księdza odprawiającego mszę. Wbrew pozorom, nie wpłynęło to na wzrost pobożności naszej modlitwy, skutecznie utrudniając skupienie. Gdy dzieją się wielkie rzeczy, dzieci zajmują się małymi. Gdy próbujemy skupić ich uwagę na tym, co ważne, one ją rozpraszają na błahostkach. Dzieci i świętość to jednak nie jest prosty temat.

Foto: archiwum prywatne autorki

“A to święty ja!”

Chociaż na przekór tym moim przemyśleniom na koniec Eucharystii zawołał mnie nasz pięciolatek. „Zobacz, mamo,  na mój cień. To ja…” – powiedział, wskazując na ziemię, po czym nałożył kapelusz, a cień powiększył się o jego rondo. „A to święty ja!” – zawołał triumfalnie i beztrosko.

„To były takie dzieci jak twoje…” Te błogosławione dzieci: Stasia, Basia, Władzio, Franio, Antoś, Marysia i Najmłodsze miały łaskę posiadania wspaniałych rodziców, którzy od początku uczyli ich miłości. I uczyli, że miłość jest silniejsza niż strach przed śmiercią. I warto było zabrać dzieci na tę beatyfikację. Mam nadzieję, że zaowocuje to w ich życiu łaską posiadania mądrych, kochających Boga i ludzi rodziców.

Ulmowie zapraszają, by wyjść z “bańki”

„Dziękuję za to, że dojechaliśmy do Markowej”, „dziękuję za to, że mogłam uczestniczyć w tak wielkiej Mszy” – mówiły dzieci podczas wieczornej modlitwy w samochodzie. To mnie uspokoiło, że będą dobrze wspominać pierwszą w życiu pielgrzymkę na beatyfikację. A ja byłam wdzięczna za jeszcze jedną rzecz. Za naszych przyjaciół, którzy nas ugościli w Rzeszowie. Ale nie tyle za ich gościnność, choć to również. Byłam wdzięczna, że postanowili ze swoimi córkami wybrać się na modlitwę na cmentarz wojenny ofiar hitleryzmu w Jagielle, gdzie pochowani są Żydzi, którym Ulmowie udzielili schronienia. Bo jeśli męczeństwo Ulmów ma przynosić owoce, to właśnie wtedy, kiedy będzie w nas otwartość i wrażliwość na każdego człowieka. Bez szufladek, bez baniek.

„To są takie dzieci jak moje” – musiała myśleć Wiktoria, przygotowując jedzenie dla żydowskich rodzin. „To są takie dzieci jak moje” – musiał myśleć Józef, robiąc piękne ujęcie rocznej Żydówki z dwoma młodymi kobietami. Spojrzenie Ulmów widziało w każdym człowieku członka rodziny. 

Mogę więc przedstawić swoje dzieci błogosławionej Wiktorii i powiedzieć: „To są takie dzieci jak twoje. Proszę, zaopiekuj się nimi czasem”.

Mogę szepnąć do błogosławionego Józefa: „To są takie dzieci jak twoje. Sprawdź, proszę, czy idą dobrą drogą do nieba”.

Foto główne: ipn.gov.pl / ze zbiorów Mateusza Szpytmy

Czy wiedziałeś, że…

Zobacz także