Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
Chcemy dać swoim dzieciom to, czego sami nie mieliśmy. Chcemy, by miały start, o którym sami mogliśmy pomarzyć. Jakże szlachetnie to brzmi! I jest to dla nas zupełnie oczywiste, że nic lepszego nie może im się przydarzyć. Szkoda tylko, że na ogół nie jest to oczywiste dla samych zainteresowanych.
Prawdziwa katastrofa
„Wiesz, mamy teraz trudny czas w domu” – stwierdziła poważnie moja dawno niewidziana koleżanka Agata. Przestraszyłam się. Wyobraziłam sobie chorobę, utratę pracy, problemy małżeńskie. „Co się stało?” – zapytałam. „Pamiętasz jeszcze Olę i Franka?” Oczywiście, że pamiętałam. Przesympatyczne bliźniaki Agaty i Karola, które od czasu do czasu kilka lat temu bywały u nas w domu. Pełne energii, ale przy tym niezwykle miłe i kulturalne. „Co z nimi?!” – prawie krzyknęłam. Wydawało mi się, że dziewczyna zaraz opowie o jakichś strasznych rzeczach, które przytrafiły się jej dzieciom.
„Ola rzuciła szkołę muzyczną” – stwierdziła z grobową miną Agata. „A Franek powiedział, że nie chce iść do liceum. Marzy, by zostać mechanikiem samochodowym. Franek, rozumiesz? Przecież on miał być lekarzem!” Musiałam się bardzo starać, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Ale dla niej to była prawdziwa katastrofa.
Wielka skrzypaczka i znany chirurg
Ola i Franek mają po 15 lat. Oboje są w ósmej klasie. Odkąd dzieci pojawiły się na świecie, rodzice bardzo mocno inwestowali w ich rozwój. Bliźniaki były wymodlone i wyczekane przez całą rodzinę. Gdy urodziły się po terapii naprotechnologicznej 8 lat po ślubie, stały się oczkiem w głowie całej rodziny. Babcie prześcigały się w rozpieszczaniu wnuków, a rodzice snuli plany na przyszłość swoich ukochanych dzieci. Pamiętam, jak Agata opowiadała, że zawsze marzyła, by grać na skrzypcach. Dlatego Olę jeszcze w przedszkolu zapisała do ogniska muzycznego, a później do szkoły muzycznej, którą dziewczynka realizowała równocześnie z nauką w tradycyjnej podstawówce.
Franio był – jak mówili jego rodzice – prawdziwym naukowcem. Jako kilkulatek potrafił rozłożyć małe radyjko i nawet prawie je złożyć. Kochał klocki lego i przyrodę. Wszędzie, gdzie tylko mógł, zabierał swój mikroskop, by podglądać naturę. Cała rodzina uważała, że Franek pójdzie w ślady dziadka i zostanie chirurgiem.
Miałam okazję przez kilka lat obserwować Agatę i Karola, ich wysiłki wkładane w rozwój dzieci oraz rozpierającą ich dumę, kiedy widzieli owoce tych działań. Franka zapisali na Uniwersytet Dziecięcy, a Ola występowała na każdej rodzinnej imprezie, na akademiach w szkole, brała udział w konkursach skrzypcowych, choć – jak mówiła Agata – za każdym razem bardzo się denerwowała. Dla rodziny jej muzyczna kariera była bardzo ważna. „Widziałam w mojej córce tę dziewczynę, jaką nigdy nie miałam okazji być” – opowiada Agata.
Taki dobry pomysł na nasze dzieci…
Problemy z dziećmi Agaty i Karola pojawiły się pod koniec siódmej klasy. „Dosłownie z dnia na dzień. Jakby ktoś mi je podmienił” – żali się kobieta. „Ola, dotąd spokojna, skrupulatna we wszystkim, dziecko ideał, stwierdziła, że gra na skrzypcach nie sprawia jej przyjemności i w zasadzie nigdy nie sprawiała. Robiła to tylko dla nas. Widziała, że nam bardzo zależy, więc nie chciała nas zawieść. Ale już dłużej nie chce się męczyć. A ja przecież planowałam dla niej muzyczną szkołę średnią! Nie pomogły prośby, groźby, słowa zachęty, że przecież został tylko rok… Od września nie chodzi już na zajęcia. Stwierdziła, że jeśli nie rozumiemy, to znaczy, że jej nie kochamy” – opowiada Agata.
Franek, który dotąd bardzo dobrze się uczył, nagle doszedł do wniosku, że szkoła nie ma sensu. „Na początku września powiedział nam, że nie idzie do liceum, tylko do technikum i będzie mechanikiem samochodowym. Oznajmił, że liceum jest przereklamowane. On chce mieć zawód, a poza tym samochody to jego pasja. No ja naprawdę nie wiem, co teraz mam zrobić. W domu panuje grobowa atmosfera. Dzieci w zasadzie w ogóle nie chcą z nami rozmawiać. Zamykają się w swoich pokojach. Krzyczą na nas. Ola uważa, że zmarnowaliśmy jej 7 lat życia, a Franek, że jesteśmy zgredami, dla których liczy się tylko kasa i pozycja zawodowa. A myśmy mieli taki dobry pomysł na te nasze dzieci” – wzdycha Agata.
Zgoda na to, by mogły być sobą
Wszyscy chcemy, by nasze dzieci były szczęśliwe, by nie zmarnowały swojego życia, by miały to, czego my mieć nie mogliśmy, by podbijały świat. Zdarza nam się jednak zapominać, że dla nich szczęście może oznaczać zupełnie co innego, niż dla nas, rodziców. One nie są nami. Są zupełnie odrębnymi jednostkami, które mają swoje prawa, pragnienia i potrzeby. Niestety, te ostatnie często mogą się zupełnie różnić od naszych. A my, rodzice, próbujemy nieraz wtłaczać dzieci w pewne ogólnie przyjęte ramy. No bo jak można nie chcieć iść na imieniny do cioci? Co z tego, że 8-latek będzie się tam nudził, o czym głośno próbuje nas przekonać. Ma iść i koniec.
Zasugerowałam Agacie, by zaufała swoim dzieciom, by spróbowała przeczekać burzę, także tę hormonalną, związaną z ich dojrzewaniem, bez zamieniania jej w trzęsienie ziemi. Nawet kazałam jej się cieszyć, że ma dzieci, które nie boją się uzewnętrzniać swojego zdania i swoich emocji. Mają szansę nie korzystać w przyszłości z pomocy terapeutów.
Zarówno Ola, Franek, jak i tysiące innych nastolatków na pewnym etapie swojego rozwoju potrzebują od rodziców jedynie zgody na to, by mogły być sobą. Nawet jeśli one same nie bardzo jeszcze wiedzą, co to znaczy. Warto inspirować, ale też pozwolić doświadczać – także własnych błędów.
Jako rodzice, wiemy za dużo
Jeśli damy dziecku przestrzeń na każdym etapie jego życia do wyrażania swoich potrzeb i pragnień, a przy tym będziemy je szanować, oczekując jednocześnie szacunku w drugą stronę, w pewnym momencie doczekamy się owoców takiego działania.
W czasie słuchania narzekań Agaty na dzieci przypomniała mi się książka, którą ostatnio czytałam. “Nakarm, naucz i puść wolno”. Trenerka rozwoju Izabela Antosiewicz pisze w niej jak wychować dzieci na szczęśliwych dorosłych. Stwierdza m.in., że my, rodzice, wiemy za dużo. Mamy w głowie tysiące schematów na wychowanie. A dzieci nie chcą być traktowane schematycznie. Autorka podkreśla też, że jeśli nie potrafimy zauważyć dobra, trzeba milczeć, bo każde słowo, które nie buduje relacji rodzic-dziecko, niszczy wspólną budowlę.