Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
Jako rodzice, uczymy dzieci samodzielności w różnych dziedzinach. A gdyby tak wyszły z domu z umiejętnością zarządzania finansami? Gdyby wiedziały, do kogo naprawdę należą pieniądze. Gdyby potrafiły planować budżet, oszczędzać… To da się zrobić i dodatkowo nie jest to dziedzina zupełnie oderwana od wiary – wręcz przeciwnie.
Bóg interesuje się naszą sytuacją finansową
Myślę, że często – jako ludzie wierzący – spychamy temat pieniędzy na dalszy plan. To nie oznacza, że o nich nie myślimy. Często są tematem rozmów, zmartwień, troski. Ciągle za nimi gonimy, przeliczamy, ile jeszcze brakuje, myślimy, skąd zdobyć więcej. To naturalne – mamy rodziny, które trzeba utrzymać. Ale jednocześnie oddzielamy pieniądze od naszej duchowości, jako “nieświęty”, czy zbyt świecki temat. Tymczasem Boga naprawdę interesuje nasza sytuacja finansowa. Co więcej, w Piśmie Świętym czytamy historie Bożych ludzi, którzy byli majętni, którym Bóg błogosławił także materialnie.
Niedawno brałam udział w kursie finansowym Crown. Jest to dziesięciotygodniowy cykl spotkań nad Słowem Bożym. Wcześniej niespecjalnie zwracałam na to uwagę, ale w Piśmie Świętym znajdują się bardzo konkretne wskazówki zarządzania finansami, niezwykle aktualne (jest to aż ponad 2000 fragmentów).
Finanse w rodzinie
Mój udział w kursie zaowocował wieloma zmianami w naszym rodzinnym systemie finansowym. Nasze dorosłe rozmowy stały się pretekstem do rozmów na te tematy z dziećmi. Myślę, że to ważne, żeby widziały, że pieniądze nie są źródłem przekleństwa, kłótni, niezgody, smutku, poczucia niedostatku czy zazdrości. Rozmawialiśmy o tym, że wszystko, a więc także pieniądze i wszelkie dobra materialne należą do Boga, a my jesteśmy tylko zarządcami. Chcieliśmy pokazać dzieciom wartość pracy, ale też opowiadaliśmy im o momentach, kiedy Bóg w cudowny sposób się o nas troszczył.
Opowiadałam im historię, kiedy na początku małżeństwa brakowało nam jakiejś kwoty. Nikomu jednak o tym nie mówiliśmy. Po kilku dniach otrzymaliśmy pocztą kopertę bez adresata z tą konkretnie kwotą i kartkę z cytatem: „wszystko, o co prosicie w modlitwie, stanie się wam, tylko wierzcie, że otrzymacie” (Mk 11,24).
Takich sytuacji mieliśmy sporo. Uczymy dzieci modlić się i prosić konkretnie – także w sprawach finansowych. Nie chodzi tu o to, żeby obarczać je nadmierną odpowiedzialnością, ale żeby wprowadzać w ten temat, pokazywać jak działa domowy budżet – według wieku i możliwości poznawczych.
Kieszonkowe za darmo?
Kiedy nasze dzieci zaczęły mieć własne potrzeby i zachcianki zaczęliśmy się zastanawiać, jak rozegrać sprawę kieszonkowego. Czy to w ogóle wychowawcze dawać pieniądze „za darmo”? A może lepiej płacić za wykonywanie obowiązków? Odrzuciliśmy ten pomysł. Nam przecież nikt nie daje wypłaty za gotowanie, sprzątanie czy pranie. Robimy to, bo troszczymy się o rodzinę, o nasz dom.
Pierwotnie działaliśmy w tym obszarze bez ustalonej strategii, co było też powodem wielu nieporozumień. Wiadomo, że jeśli nie ma jasno wyznaczonych granic, łatwiej jest manipulować. Po udziale w kursie Crown, przyniosłam do domu kilka pomysłów, które postanowiliśmy wprowadzić. Zwołaliśmy rodzinną naradę, podpisaliśmy umowę finansową, a każde dziecko złożyło swój podpis. Teraz panują jasne zasady. W razie nieporozumień możemy odwołać się do umowy, a dzieci czują się włączone w ważne finansowe kwestie.
Nauka na własnych błędach
Kiedyś było nam szkoda dawać dzieciom kieszonkowe, bo przecież lepiej wiemy, jak pożytecznie wydać pieniądze, które musielibyśmy przeznaczać na ten cel. Moglibyśmy pojechać na jakąś wycieczkę czy uzbierać na większy, wspólny prezent. Dzisiaj traktujemy to jako inwestycję. Powierzamy dzieciom jakąś kwotę i uczymy je odpowiedzialności. Oczywiście, że będą popełniać błędy. Jak wydasz całe kieszonkowe na lody, to nie kupisz sobie wymarzonego zestawu klocków. Ale lepiej pomylić się i źle zainwestować 5 złotych niż 50 tysięcy, prawda? Dlatego teraz, kiedy dzieci są małe, dajemy im możliwość nauki oszczędzania, porównywania cen, planowania wydatków. Dodatkowo zauważyliśmy, że ostatecznie nie obciąża to aż tak bardzo naszego budżetu, bo nie kupujemy słodyczy, lodów, soczków, pamiątek. To są dodatkowe przyjemności i każdy decyduje czy chce na ten cel poświęcić swoje pieniądze.
Z pewnym rozbawieniem obserwuję dzieci, kiedy idą do osiedlowego sklepu i przeliczają monety. Wiem, że uczą się życiowej zaradności w praktyce.
Wychowanie do hojności i przedsiębiorczości
Otrzymane kieszonkowe dzieci są zobowiązane podzielić wedle uznania na trzy słoiki z kategoriami: wydatki, oszczędności i hojność. Z zastrzeżeniem, że za każdym razem trzeba „dokarmić” każdy słoik. Kieszonkowe dostają od nas za darmo, dlatego chcemy, żeby uczyły się dzielić w myśl zasady „darmo otrzymaliście, darmo dawajcie” (Mt 10,8). Czasami ktoś wrzuci monetę na ofiarę w kościele, czasami ktoś coś kupi i podaruje albo wesprze jakieś dzieło np. w ramach charytatywnej akcji w szkole. Myślę, że to ważne, dać dzieciom możliwość doświadczania radości dawania, obdarowywania kogoś, dołożenia swojej cegiełki.
Z drugiej strony zachęcamy dzieci do przedsiębiorczości, czasami dajemy możliwość wykonania jakiejś dodatkowej pracy za drobną opłatę.
W edukacji finansowej ostatecznie chodzi o to, żeby nauczyć się mądrze i wiernie zarządzać tą biblijną „małą sprawą” jaką są pieniądze, żeby mogło nam zostać powierzone „prawdziwe dobro”.