Playlista z wszystkimi wersjami audio artykułów
“Czerwony pasek od Boga jest świadectwem bezwarunkowej miłości. Warto w takiej perspektywie popatrzeć na ten ludzki, szkolny pasek lub jego brak” – mówi w rozmowie z Siewcą Magdalena Ludwina, od 21 lat żona, mama czworga dzieci, nauczyciel.
Od ocen do relacji
Wanda Mokrzycka: Uczyłaś religii w szkole. Jak wspominasz moment wystawiania dzieciom ocen na koniec roku szkolnego?
Magdalena Ludwina: Ocenianie było dla mnie trudne, zwłaszcza gdy oceny z religii zaczęto wliczać do średniej. Nauczyciele mają pewne wytyczne, a mnie ciężko było odnaleźć się w tym systemie. Nasze lekcje opierały się na tekstach z Pisma Świętego. Dużo dyskutowaliśmy. Młodzież przychodziła do mnie z pytaniami, szukaliśmy razem odpowiedzi. Cóż tu oceniać? Dużo łatwiej mi było prowadzić spotkania dla bierzmowanych. Nie musiałam nikogo egzaminować ani wystawiać cenzurki.
W pewnym momencie zrezygnowałam z pracy nauczyciela religii, między innymi z uwagi na konieczność spełniania wszelkich wymogów systemu edukacji.
Teraz wróciłam do szkoły (publicznej szkoły podstawowej – przyp. red.) jako nauczyciel wspomagający i zaczynam odkrywać ją na nowo. Moją rolą nie jest ocenianie, tylko towarzyszenie, bycie blisko uczniów, a w szczególności drugoklasisty ze spektrum autyzmu. Jestem z nim codziennie przez wszystkie lekcje. I taką szkołę pokochałam, bo to jest miejsce bliskości, relacji, reagowania na to, co się dzieje – nie tylko w klasie i między dziećmi, ale także w ich domach.
Mam teraz inne zadania, np. czasem któreś dziecko zapomni piórnika czy kleju i to powoduje w nim ogromny stres, płacz, nawet histerię. Wtedy, jako nauczyciel współorganizujący naukę, mogę wyjść z uczniem, usiąść gdzieś z boku, przytulić, porozmawiać z nim, wyciszyć emocje i wyjaśnić, że nie stało się nic wielkiego. Kłopot to rzecz ludzka i można go rozwiązać. Wystarczy poprosić o pomoc. Takie dziecko wraca do klasy podniesione na duchu. Nie uczy się bezradności i przestaje myśleć o sobie, że jest beznadziejne.
Chodzi o samodzielność
“Beznadziejne” – tak mówią dzieci?
Tak, myślę tu konkretnie o jednym chłopcu, który notorycznie czegoś nie ma, o czymś zapomina. Chłopiec obwinia siebie, że nie domaga, mimo że informację o tym, co należy przygotować na lekcje, otrzymują i uczniowie, i rodzice. Przykro słuchać jak źle o sobie mówi…
Drugą skrajnością jest parcie na sukces. Kto nakręca dzieci na bycie nieomylnym i wyróżniającym się?
Kiedy myślę o swoich dzieciach – tych z mojej klasy – to każde z nich przychodzi z domu, który ma swoją historię. Codziennie przychodzą z czymś innym. Jak się dzieje dobrze, przychodzą naładowani pozytywną energią. Trudy też przynoszą. To jest pierwsza rzecz.
Druga to porównywanie się, czyli jest jakaś przysłowiowa poprzeczka i dzieci próbują do niej doskoczyć. Jednym udaje się to lepiej, bo potrafią się odpowiednio odbić, a innym nie, bo są niższe lub gorzej skaczą. To rodzi frustracje.
Tymczasem w nauczaniu początkowym chodzi o to, żeby przygotować dzieci do samodzielności. W tym powinniśmy pomagać – zarówno jako nauczyciele, jak też rodzice.
“Nie rozmawiamy o ocenach”
Mam wrażenie, że łatwiej jest przyjmować dzieci zdolne. Co zatem z tymi, którym nauka w szkole sprawia trud?
Jestem mamą czwórki dzieci. Każde z nich jest zupełnie inne. Są takie, z którymi w ogóle nie musiałam siedzieć przy lekcjach, ale są też takie, których muszę pilnować bardziej, bo zapamiętywanie informacji sprawia im kłopot. Za to posiadają tak niezwykłą fantazję, a do tego mają umiejętności manualne, że nikt w domu nie umywa się do tego poziomu.
Moim matczynym, podstawowym zadaniem jest znalezienie w każdym z dzieci jakiegoś daru, czegoś, w co ten mały człowiek wkłada serce. Jestem spokojna, jeśli widzę, że dziecko ma taki swój świat. Ono nie musi być we wszystkim dobre. Ono ma rozwijać talenty i nimi służyć. Nie znam człowieka, który nie miałby zasobów. A łatwość w przyswajaniu wiedzy nie jest dla mnie wartością większą i ważniejszą, niż umiejętności artystyczne, sportowe, czy interpersonalne.
U nas w domu w ogóle nie rozmawia się o ocenach. Mamy mnóstwo innych tematów. Dzieci jednak wiedzą, że jeśli potrzebują pomocy, zawsze mogą na nas liczyć. Podobnie – nigdy nie mieliśmy presji na osiągnięcia. Natomiast reagowaliśmy, gdy pojawiały się problemy. Np. kiedy syn nie czuł się akceptowany przez rówieśników, przenieśliśmy go do innej szkoły.
Myślę, że dla dzieci kluczowa jest atmosfera w szkole. Liczy się to, jak uczeń zostanie przyjęty. Czy przez to, że czegoś nie mam, pani na mnie nakrzyczy, wstawi uwagę, czy może przytuli? Koledzy mnie wyśmieją czy zaakceptują takiego, jakim jestem? Co powiedzą w domu? Czyli chodzi o relacje. Jeśli te istnieją, a do tego charakteryzują się uważnością, czułością, otwartością na drugiego człowieka, oceny schodzą na dalszy plan.
Czerwony pasek od Boga – dla kogo i za co?
Szkoła daje świadectwa z czerwonym paskiem. Spróbujmy to przenieść na rzeczywistość duchową. Myślisz, że Pan Bóg też daje takie świadectwa?
Jak zadawałaś mi to pytanie, przypomniały mi się rekolekcje, w których uczestniczyłam lata temu i tam ksiądz powiedział, że my dostajemy od Boga świadectwa z czerwonym paskiem. Ale tym paskiem jest Krew Pana Jezusa, która usprawiedliwia nas ze wszystkiego.
Bóg jest tym, który – kiedy mi coś nie wyjdzie, zawalę coś – czeka z otwartymi ramionami, szykuje płaszcz, sandały, pierścień i wyprawia ucztę, bo wracam. To jest poziom bycia przyjętym przez Boga. W Psalmie 139 jest napisane: „Przenikasz i znasz mnie, Panie”. Bóg nie sądzi po pozorach. On zna kontekst całego mojego życia – od poczęcia po dziś.
A my – rodzice, czy my – nauczyciele, nie potrafimy dostrzec wielu rzeczy. Nie umiemy się często nad nimi zatrzymać. „Przenikasz i znasz mnie Panie” – te słowa są dla mnie źródłem pewności, że Bóg wie, kim jestem i w pełni mnie taką przyjmuje.
Wracając do pytania, według mnie Bóg każdego wyróżnia czerwonym paskiem, niezależnie od tego, w czym jest lepszy, a w czym gorszy, bo przez Jego Krew (rzeczony w nauce rekolekcyjnej czerwony pasek) mamy śmiały przystęp do Ojca. Nie musimy zasługiwać. Ten czerwony pasek jest świadectwem bezwarunkowej miłości. Dostajemy go za to, że jesteśmy w oczach Boga maksymalnie wartościowi przez swoją tożsamość, a nie osiągnięcia. Warto w takiej perspektywie popatrzeć na ten ludzki, szkolny pasek lub jego brak.